Burnett F.H. - Tajemniczy ogród, Wolnelektury.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Ta lektura,podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stroniewolnelektury.pl.Utwór opracowany został w ramach projektuWolne Lekturyprzezfun-dację Nowoczesna Polska.FRANCES HODGSON BURNETTTajemniczy ogródść łżł. łł . łW chwili gdy Mary Lennox została wysłana do Misselthwaite Manor dla zamieszkaniatam przy wuju, twierdzono ogólnie, że było to najniesympatyczniejsze dziecko, jakie kie-dykolwiek widziano. I było to szczerą prawdą. Twarz jej była mała, chuda, postać małai chuda, włosy miała jasne, rzadkie, skwaszony wyraz twarzy. Włosy jej były żółte, jakżółta również była twarzyczka, ponieważ Mary urodziła się w Indiach i wiecznie zapadałana zdrowiu — to na to, to na owo. Ojciec jej był na stanowisku rządowym, wieczniezapracowany i sam chory; matka zaś, słynna piękność, dbająca jedynie o siebie, lubią-ca zebrania, zabawy, otaczająca się młodym, wesołym towarzystwem. Nie pragnęła onazupełnie dziecka; toteż gdy Mary na świat przyszła, oddała ją pod opiekę niańki Hindu-ski, zwanej w narzeczu tamecznym Ayah, której dano do zrozumienia, że jeśli jej chodzio względy pani, to powinna dziecko trzymać o ile możności jak najdalej od jej oczu. Kiedyzatem Mary była chorowitym, nieznośnym, brzydkim niemowlęciem, usuwano ją matcez drogi; a gdy stała się chorowitym, nieznośnym, zaczynającym chodzić dzieckiem, usu-wano ją również sprzed matki oczu. Mary nie pamiętała, by z bliska widziała kogokolwiekinnego prócz ciemnych twarzy swojej Ayah i reszty służby hinduskiej, a ponieważ jej by-li posłuszni we wszystkim ze względu na to, że wrzaskami swymi mogła w razie oporurozgniewać panią, przeto Mary w szóstym roku życia była najwięcej despotycznym¹ i sa-molubnym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek żyło na kuli ziemskiej. Młoda nauczycielkaAngielka, która ją miała nauczyć czytać i pisać, tak trudne miała zadanie, że po trzechmiesiącach porzuciła miejsce², a inne jej następczynie uciekały po krótszym jeszcze prze-ciągu czasu. Toteż gdyby Mary nie była przyszła³ po prostu fantazja i chęć poznać książki,nie byłaby się chyba nigdy zapoznała z alfabetem.Pewnego rozpaczliwie upalnego rana, gdy miała lat około dziewięciu, zbudziła sięw bardzo złym humorze, a humor się jej jeszcze o wiele pogorszył, skoro spostrzegła, żesłużąca stojąca przy jej łóżku to nie jej Ayah.— Po coś przyszła? — rzekła do obcej kobiety. — Nie pozwalam ci tutaj zostać.Przyślij mi moją Ayah.Kobieta patrzyła na Mary wystraszonym wzrokiem i wyjąkała, że Ayah przyjść niemoże, a kiedy Mary wpadła w pasję i biła ją i szczypała, Hinduska patrzała na nią corazbardziej wystraszona i powtarzała, że Ayah w żaden sposób do panienki przyjść nie może.Owego ranka było coś tajemniczego w powietrzu. Nic nie było wykonane w zwykłymporządku, a kilku hinduskich sług brakowało, ci zaś, których Mary widziała, skradali sięlub uciekali z twarzami przerażonymi. Lecz nikt jej nic nie chciał powiedzieć; a jej Ayahnie przychodziła. Mary zostawiona była sama w dalszym ciągu i wreszcie wyszła do ogrodui zaczęła bawić się sama pod drzewami w pobliżu werandy. Udawała, że urządza klomby¹naji cej de o ycznym— dziś popr.: najbardziej despotycznym.²miejce— tu: miejsce pracy, posada.³y a rzy z a— konstrukcja daw. czasu zaprzeszłego, tj. wyrażająca czynność wcześniejszą od tej wyrażonejzwykłym czasem przeszłym.z kwiatów, i zatykała wielkie szkarłatne pęki kwiatów w małe kupki ziemi i przy tym złośćjej rosła, i dziewczynka mruczała do siebie pod nosem wszystko, co powie niani, gdy tapowróci.— Świnia! Świnia! Córka świni! — mówiła, bo nazwać Hindusa świnią jest najstrasz-niejszą obelgą.Zgrzytała zębami ze złości i wciąż powtarzała to samo, gdy wtem usłyszała, że matkajej jest z kimś drugim na werandzie. Była tam z młodym blondynem i stali tak oboje,rozmawiając przyciszonym, dziwnym głosem. Mary znała młodego blondyna, wyglądają-cego na chłopca. Słyszała, iż był to bardzo młody oficer, świeżo z Anglii przybyły. Dzieckopatrzyło na niego, ale patrzyło i na matkę. Mary przyglądała się zawsze matce, ilekroćudało jej się ją widzieć, ponieważ „pani” — Mary tym mianem najczęściej nazywała mat-kę — była taką wysoką, wysmukłą, śliczną osóbką i nosiła takie urocze suknie. Włosyjej były niby faliste przędze jedwabne, miała mały, wykwintny nosek i wielkie, śmiejącesię oczy. Wszystkie jej suknie były cienkie i powłóczyste, a Mary mówiła, że „pełno nanich było koronek”. Lecz dzisiaj wydawało się, że więcej na niej koronek niż zazwyczaj,lecz oczy jej nie śmiały się wcale. Były szeroko otwarte i błagalnie wzniesione ku twarzymłodego oficera.Mary usłyszała jej słowa:— Czyż tak bardzo źle? tak bardzo?— Strasznie — odrzekł młody człowiek drżącym głosem. — Strasznie, pani. Powinnapani była wyjechać w góry przed dwoma tygodniami.Wtedy pani Lennox ręce załamała.— Och! wiem, żem powinna była wyjechać — szlochała. — Wszak zostałam jedyniedla tego pikniku niemądrego. Jakże byłam szalona!W tejże chwili doszedł ich uszu taki lament rozpaczliwy z baraków dla służby, że paniLennox gorączkowo chwyciła za ramię młodego oficera. Mary zaś drżeć poczęła na całymciele. Lament i jęki stawały się coraz głośniejsze.— Co to? co to? — szeptała przerażona pani Lennox.— Ktoś znów umarł — odpowiedział młodzieńczy oficer. — Nie mówiłaś, pani, żezaraza wybuchnęła między służbą pani.— Nic o tym nie wiedziałam! — zawołała. — Chodź pan ze mną, chodź! — i od-wróciwszy się, wbiegła do wnętrza domu.Nastąpiły potem rzeczy okropne i tajemniczość poranka tego wytłumaczona zostałamałej Mary. Oto cholera⁴ wybuchnęła w najgroźniejszej swej formie i ludzie padali jakmuchy. Jej Ayę zabrano w nocy chorą, a lament ów w zabudowaniach służby powstałbył właśnie wskutek jej śmierci. Do dnia następnego zmarło jeszcze troje służby, resztaw trwodze i popłochu uciekła. Paniczny strach opakował wszystkich, a ludzie marli jedenpo drugim.W zamęcie i przerażeniu następnego dnia, zapomniana przez wszystkich, Mary ukry-ła się w dziecinnym pokoju. Nikt o niej nie pomyślał, nikt jej nie pragnął, a tymczasemwydarzyły się dziwne a straszne rzeczy, o których nie wiedziała nic zgoła. Mary na prze-miany płakała lub spała. Wiedziała tylko, że ludzie chorowali i że słychać było tajemnicze,przerażające jakieś głosy. W pewnej chwili wśliznęła się do jadalni, którą znalazła pustą,jakkolwiek częściowo dopiero opróżnione półmiski stały na stole, a talerze i krzesła wy-glądały tak, jak gdyby je poodsuwano w pośpiechu. Dziewczynka zjadła owoców i bisz-koptów, a dla ugaszenia pragnienia wypiła szklankę całą stojącego opodal wina. Winobyło słodkie, lecz Mary nie znała jego mocy. Po małej chwili uczuła odurzenie, wróciłado swej nursery⁵ i znów się zamknęła, przestraszona krzykami i odgłosami uciekającychkroków. Uczuła ogarniającą ją, nieprzezwyciężoną senność, położyła się na łóżeczku i nabardzo długo straciła świadomość tego, co się wkoło niej dzieje.Tymczasem zaszło bardzo wiele, gdy Mary spała snem tak twardym, lecz jej już nicbudziły ani jęki, ani odgłosy wnoszonych i wynoszonych przedmiotów.⁴co era— choroba zakaźna spowodowana zakażeniem bakterią przecinkowca cholery (i rio c o erae)przezspożycie skażonej wody lub jedzenia; początkowe objawy obejmują biegunkę, wymioty, niekiedy bóle brzucha,a następnie charakterystyczne pomarszczenie skóry, zmianę głosu, zapadnięcie oczu i wyostrzenie rysów twarzy;nieleczona cholera powoduje zgon.⁵nr era(z ang.) — pokój dziecinny. Tajemniczy ogródPo przebudzeniu Mary leżała jeszcze, patrząc w sufit. W domu była cisza zupełna.Nie znała ona ciszy takiej nigdy przedtem. Nie słyszała ani głosów, ani kroków niczyichi ciekawa była, czy już wszyscy wyzdrowieli i czy trwoga minęła. Ciekawa też była, ktobędzie się nią opiekował po śmierci jej Ayah. Będzie zapewne nowa Ayah i może nawetumieć będzie nowe bajeczki. Mary była już, co prawda, znudzona dawnymi. Nie płakałaona zupełnie z powodu śmierci swej niani. Nie było to dziecko tkliwe i nie dbało nigdyo nikogo. Hałasy, bieganina, jęki i lament z powodu cholery straszyły ją jedynie, a terazbyła zła, bo nikt zdawał się nie pamiętać o jej istnieniu. Zanadto wszyscy byli przerażeni,by myśleć o dziecku, którego nikt nie lubił. Kiedy cholera wybuchła, każdy zdawał sięmyśleć tylko o sobie. Ale teraz, gdy już wszystko minęło, przyjdzie ktoś zapewne, byzobaczyć, co się dzieje z Mary.Lecz nikt się nie zjawiał, a podczas gdy dziewczynka leżała wyczekując, dom cały zda-wał się zapadać w coraz to głębszą ciszę. Usłyszała, że coś się czołga po matach na podłodzei, spojrzawszy w dół, ujrzała małego żółwia, czołgającego się wzdłuż muru i patrzącego nanią oczkami jak brylanty. Nie zlękła się wcale, gdyż wiedziała, że to stworzonko niewinne,które jej krzywdy nie zrobi, a tymczasem żółwik zdawał się śpieszyć, by się jak najprędzejz pokoju wydostać. Wyśliznął się wreszcie przez szparę pod drzwiami.— Jakże jest cicho i spokojnie! — rzekła do siebie. — Zdawać by się mogło, że próczmnie i żółwia nikogo w domu całym nie ma.W tymże samym momencie usłyszała kroki w ogrodzie, następnie na werandzie. Byłyto kroki męskie i kilku mężczyzn weszło do domu, rozmawiając przyciszonym głosem.Nikt nie wyszedł na powitanie, nikt do nich nie przemówił, a oni zdawali się otwieraćjedne drzwi po drugich i zaglądać do pokoi.„Cóż za spustoszenie! — usłyszała Mary. — Ta śliczna, urocza kobieta! Sądzę, żei dziecko; bo słyszałem, że miała córeczkę, choć jej nigdy nikt nie widział”.Mary stała pośrodku swego pokoju, gdy w kilka minut później drzwi do niej sięotwarły. Wyglądała na brzydką, niesforną dziewczynkę, a drżała przy tym z głodu i obu-rzenia, że o niej tak niegodziwie zapomniano. Pierwszy, który wszedł, był to starszy ofi-cer, którego Mary widziała niegdyś rozmawiającego z ojcem. Wyglądał na zmęczonegoi wzruszonego, ale gdy spostrzegł Mary, tak się przeraził, że literalnie⁶ skoczył wstecz.— Barney'u! — wykrzyknął. — Tutaj jest dziecko! Dziecko zupełnie same! W takimmiejscu! Na miłość boską, kto ona?— Jestem Mary Lennox — rzekła dziewczynka, prostując się sztywno. Pomyślałasobie, że ten pan jest bardzo niegrzeczny, że dom jej ojca nazywa „takim miejscem!”. —Zasnęłam, gdy wszyscy chorowali na cholerę, i właśnie teraz się obudziłam. Czemu niktdo mnie nie przychodzi?— To jest to dziecko, którego nikt nigdy nie widział! — zawołał oficer, zwracając siędo swych towarzyszy. — Zapomnieli o niej wszyscy!— Dlaczego o mnie zapomnieli? — zapytała Mary, tupiąc nogami. — Czemuż niktnie przychodzi?Młody człowiek, którego nazwano Barney, spojrzał na nią z ogromnym smutkiem.Mary zdawało się nawet, że mu powieki zadrgały, jakby od łez.— Biedne maleństwo! — rzekł. — Nie ostał się nikt. Nikt przyjść nie może.I w ten oto dziwny i nieoczekiwany sposób Mary dowiedziała się, że nie ma już ni ojca,ni matki; że umarli oboje i że ich w nocy pochowano, a nieliczni słudzy, którzy uniknęliśmierci, opuszczali dom jak mogli najspieszniej, zapominając o istnieniu „panienki”. Otoprzyczyna tej głuchej ciszy otaczającej Mary. W całym domu została przy życiu istotnietylko ona i mały żółw.ł . ś Mary lubiła z daleka patrzeć na swą matkę i znajdowała ją uroczą, ale nie znała jej prawiewcale, nic też dziwnego, że nie mogła jej kochać, ani tęsknić po niej, gdy ją straciła. I nietęskniła zupełnie, a ponieważ była zawsze dzieckiem nader egoistycznym, przeto wszystkieswe myśli skierowała ku sobie, jak zresztą zawsze zwykła była czynić. Gdyby była starsza,⁶i era nie— dosłownie. Tajemniczy ogródmoże by przeraziła ją myśl, że została całkiem sama na świecie, ale przecież była jeszczemała i inni o niej myśleli, sądziła zatem, że tak zawsze być musi. Chciała tylko wiedzieć,czy znajdzie się teraz między ludźmi miłymi, którzy będą dla niej grzeczni i pozwolą jejna wszystkie wybryki, jak to czyniła jej Ayah i reszta służby.Wiedziała o tym, że nie pozostanie w domu pastora, gdzie ją na razie umieszczono.Nie życzyła sobie tam pozostać. Pastor był biedny, miał pięcioro dzieci, wszystkie prawiew równym wieku; sukienki ich były brudne, a dzieciaki kłóciły się ciągle i wydzierały sobiezabawki. Mary nienawidziła brudnego domu pastora i taka nieznośna była dla wszystkich,że po dwóch dniach żadne z dzieci nie chciało się z nią bawić. Drugiego zaraz dnia dalijej przezwisko, które ją wprawiało w furię.Pierwszy pomyślał o tym Bazyli. Był to mały chłopczyk o blado niebieskich oczachi zadartym nosie i Mary cierpieć go nie mogła. Bawiła się sama pod drzewami, tak samozupełnie, jak owego dnia fatalnego. Robiła klombiki z ziemi, ścieżki — a Bazyli stałw pobliżu i przyglądał się. Naraz zajęła go zabawa i podał projekt.— Czemu nie ustawisz kupki kamieni, niby, że to są skały? — rzekł do niej. — O!tutaj, w środku — i pochylił się, by wskazać miejsce.— Idź precz! Nie cierpię chłopców, idź precz! — wołała Mary.Przez chwilkę Bazyli był zły, potem zaczął się droczyć. Droczył się zawsze z siostrami.Zaczął około niej tańczyć i podskakiwać, śmiał się i śpiewał:„Panno Mary, kapryśnico.Odwróć zagniewane lico!Czy w ogródku rosną kwiatki,Maki, fiołki i bławatki?”Śpiewał dopóty, dopóki reszta dzieci nie posłyszała i nie zaczęła śmiać się z nim razem.A im gorzej Mary się złościła, tym więcej śpiewali: „Panno Mary, kapryśnico”, nazywającją tak później między sobą, a nawet wtedy, gdy do niej się zwracali.— W końcu tego tygodnia pojedziesz do domu — rzekł do niej Bazyli. — A my sięstrasznie z tego cieszymy.— Ja też cieszę się strasznie — odparła Mary. — Ale gdzie jest „dom”?— Ona nie wie, co znaczy „dom”! — rzekł Bazyli z oburzeniem. — To znaczy oczy-wiście Anglia. Nasza babunia tam mieszka, a siostra nasza, Mosel, pojechała do niejw zeszłym roku. Ale ty nie masz babuni, ty pojedziesz do wuja, który się nazywa panArchibald Craven.— Nie wiem nic o nim — sapała Mary.— Wiem, że nic nie wiesz — odparł Bazyli. — Dziewczęta w ogóle nic nie wiedzą.Słyszałem, jak rodzice o nim mówili. Otóż wuj twój mieszka w ogromnym, rozległym,opuszczonym domu na wsi i nikt u niego nie bywa. Taki jest niemiły, że nikogo by nieprzyjął, a gdyby chciał przyjąć, to by znów nikt do niego nie pojechał. Jest w dodatkugarbaty i okropny.— Nic ci nie wierzę — rzekła Mary; odwróciła się tyłem i zatkała uszy palcami, bonie chciała już nic słyszeć.Długo jednakże myślała później o wszystkim, co słyszała; a gdy pani Crawford po-wiedziała jej tegoż wieczora, że za dni kilka pojedzie do Anglii, do wuja, pana ArchibaldaCraven, mieszkającego w Misselthwaite Manor, Mary wydawała się tak kamiennie i upar-cie obojętną, że nie wiedziano, co o niej myśleć. Starano się traktować ją serdecznie, leczona odwracała twarz, ilekroć pani Crawford usiłowała ją pocałować, i sztywna stała jakkij, gdy pan Crawford poklepał ją po ramieniu.— Dziwne jakieś dziecko — rzekła później pani Crawford z politowaniem. — Matkajej była taką uroczą istotą i takie miała miłe obejście, a Mary to najniesympatyczniejszedziecko, jakie w życiu widziałam. Dzieci nazywają ją „Panną Mary kapryśnicą”, a choć toniepoczciwie z ich strony, wcale im się nie dziwię.— Być może, że gdyby jej matka była częściej zaglądała do dziecinnego pokoju, toi Mary byłaby nabrała miłego obejścia. Smutne to wspominać obecnie, gdy to uroczestworzenie nie żyje, że większość otaczającego ją towarzystwa nie wiedziała nawet, że madziecko. Tajemniczy ogród [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl lemansa.htw.pl
//-->Ta lektura,podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stroniewolnelektury.pl.Utwór opracowany został w ramach projektuWolne Lekturyprzezfun-dację Nowoczesna Polska.FRANCES HODGSON BURNETTTajemniczy ogródść łżł. łł . łW chwili gdy Mary Lennox została wysłana do Misselthwaite Manor dla zamieszkaniatam przy wuju, twierdzono ogólnie, że było to najniesympatyczniejsze dziecko, jakie kie-dykolwiek widziano. I było to szczerą prawdą. Twarz jej była mała, chuda, postać małai chuda, włosy miała jasne, rzadkie, skwaszony wyraz twarzy. Włosy jej były żółte, jakżółta również była twarzyczka, ponieważ Mary urodziła się w Indiach i wiecznie zapadałana zdrowiu — to na to, to na owo. Ojciec jej był na stanowisku rządowym, wieczniezapracowany i sam chory; matka zaś, słynna piękność, dbająca jedynie o siebie, lubią-ca zebrania, zabawy, otaczająca się młodym, wesołym towarzystwem. Nie pragnęła onazupełnie dziecka; toteż gdy Mary na świat przyszła, oddała ją pod opiekę niańki Hindu-ski, zwanej w narzeczu tamecznym Ayah, której dano do zrozumienia, że jeśli jej chodzio względy pani, to powinna dziecko trzymać o ile możności jak najdalej od jej oczu. Kiedyzatem Mary była chorowitym, nieznośnym, brzydkim niemowlęciem, usuwano ją matcez drogi; a gdy stała się chorowitym, nieznośnym, zaczynającym chodzić dzieckiem, usu-wano ją również sprzed matki oczu. Mary nie pamiętała, by z bliska widziała kogokolwiekinnego prócz ciemnych twarzy swojej Ayah i reszty służby hinduskiej, a ponieważ jej by-li posłuszni we wszystkim ze względu na to, że wrzaskami swymi mogła w razie oporurozgniewać panią, przeto Mary w szóstym roku życia była najwięcej despotycznym¹ i sa-molubnym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek żyło na kuli ziemskiej. Młoda nauczycielkaAngielka, która ją miała nauczyć czytać i pisać, tak trudne miała zadanie, że po trzechmiesiącach porzuciła miejsce², a inne jej następczynie uciekały po krótszym jeszcze prze-ciągu czasu. Toteż gdyby Mary nie była przyszła³ po prostu fantazja i chęć poznać książki,nie byłaby się chyba nigdy zapoznała z alfabetem.Pewnego rozpaczliwie upalnego rana, gdy miała lat około dziewięciu, zbudziła sięw bardzo złym humorze, a humor się jej jeszcze o wiele pogorszył, skoro spostrzegła, żesłużąca stojąca przy jej łóżku to nie jej Ayah.— Po coś przyszła? — rzekła do obcej kobiety. — Nie pozwalam ci tutaj zostać.Przyślij mi moją Ayah.Kobieta patrzyła na Mary wystraszonym wzrokiem i wyjąkała, że Ayah przyjść niemoże, a kiedy Mary wpadła w pasję i biła ją i szczypała, Hinduska patrzała na nią corazbardziej wystraszona i powtarzała, że Ayah w żaden sposób do panienki przyjść nie może.Owego ranka było coś tajemniczego w powietrzu. Nic nie było wykonane w zwykłymporządku, a kilku hinduskich sług brakowało, ci zaś, których Mary widziała, skradali sięlub uciekali z twarzami przerażonymi. Lecz nikt jej nic nie chciał powiedzieć; a jej Ayahnie przychodziła. Mary zostawiona była sama w dalszym ciągu i wreszcie wyszła do ogrodui zaczęła bawić się sama pod drzewami w pobliżu werandy. Udawała, że urządza klomby¹naji cej de o ycznym— dziś popr.: najbardziej despotycznym.²miejce— tu: miejsce pracy, posada.³y a rzy z a— konstrukcja daw. czasu zaprzeszłego, tj. wyrażająca czynność wcześniejszą od tej wyrażonejzwykłym czasem przeszłym.z kwiatów, i zatykała wielkie szkarłatne pęki kwiatów w małe kupki ziemi i przy tym złośćjej rosła, i dziewczynka mruczała do siebie pod nosem wszystko, co powie niani, gdy tapowróci.— Świnia! Świnia! Córka świni! — mówiła, bo nazwać Hindusa świnią jest najstrasz-niejszą obelgą.Zgrzytała zębami ze złości i wciąż powtarzała to samo, gdy wtem usłyszała, że matkajej jest z kimś drugim na werandzie. Była tam z młodym blondynem i stali tak oboje,rozmawiając przyciszonym, dziwnym głosem. Mary znała młodego blondyna, wyglądają-cego na chłopca. Słyszała, iż był to bardzo młody oficer, świeżo z Anglii przybyły. Dzieckopatrzyło na niego, ale patrzyło i na matkę. Mary przyglądała się zawsze matce, ilekroćudało jej się ją widzieć, ponieważ „pani” — Mary tym mianem najczęściej nazywała mat-kę — była taką wysoką, wysmukłą, śliczną osóbką i nosiła takie urocze suknie. Włosyjej były niby faliste przędze jedwabne, miała mały, wykwintny nosek i wielkie, śmiejącesię oczy. Wszystkie jej suknie były cienkie i powłóczyste, a Mary mówiła, że „pełno nanich było koronek”. Lecz dzisiaj wydawało się, że więcej na niej koronek niż zazwyczaj,lecz oczy jej nie śmiały się wcale. Były szeroko otwarte i błagalnie wzniesione ku twarzymłodego oficera.Mary usłyszała jej słowa:— Czyż tak bardzo źle? tak bardzo?— Strasznie — odrzekł młody człowiek drżącym głosem. — Strasznie, pani. Powinnapani była wyjechać w góry przed dwoma tygodniami.Wtedy pani Lennox ręce załamała.— Och! wiem, żem powinna była wyjechać — szlochała. — Wszak zostałam jedyniedla tego pikniku niemądrego. Jakże byłam szalona!W tejże chwili doszedł ich uszu taki lament rozpaczliwy z baraków dla służby, że paniLennox gorączkowo chwyciła za ramię młodego oficera. Mary zaś drżeć poczęła na całymciele. Lament i jęki stawały się coraz głośniejsze.— Co to? co to? — szeptała przerażona pani Lennox.— Ktoś znów umarł — odpowiedział młodzieńczy oficer. — Nie mówiłaś, pani, żezaraza wybuchnęła między służbą pani.— Nic o tym nie wiedziałam! — zawołała. — Chodź pan ze mną, chodź! — i od-wróciwszy się, wbiegła do wnętrza domu.Nastąpiły potem rzeczy okropne i tajemniczość poranka tego wytłumaczona zostałamałej Mary. Oto cholera⁴ wybuchnęła w najgroźniejszej swej formie i ludzie padali jakmuchy. Jej Ayę zabrano w nocy chorą, a lament ów w zabudowaniach służby powstałbył właśnie wskutek jej śmierci. Do dnia następnego zmarło jeszcze troje służby, resztaw trwodze i popłochu uciekła. Paniczny strach opakował wszystkich, a ludzie marli jedenpo drugim.W zamęcie i przerażeniu następnego dnia, zapomniana przez wszystkich, Mary ukry-ła się w dziecinnym pokoju. Nikt o niej nie pomyślał, nikt jej nie pragnął, a tymczasemwydarzyły się dziwne a straszne rzeczy, o których nie wiedziała nic zgoła. Mary na prze-miany płakała lub spała. Wiedziała tylko, że ludzie chorowali i że słychać było tajemnicze,przerażające jakieś głosy. W pewnej chwili wśliznęła się do jadalni, którą znalazła pustą,jakkolwiek częściowo dopiero opróżnione półmiski stały na stole, a talerze i krzesła wy-glądały tak, jak gdyby je poodsuwano w pośpiechu. Dziewczynka zjadła owoców i bisz-koptów, a dla ugaszenia pragnienia wypiła szklankę całą stojącego opodal wina. Winobyło słodkie, lecz Mary nie znała jego mocy. Po małej chwili uczuła odurzenie, wróciłado swej nursery⁵ i znów się zamknęła, przestraszona krzykami i odgłosami uciekającychkroków. Uczuła ogarniającą ją, nieprzezwyciężoną senność, położyła się na łóżeczku i nabardzo długo straciła świadomość tego, co się wkoło niej dzieje.Tymczasem zaszło bardzo wiele, gdy Mary spała snem tak twardym, lecz jej już nicbudziły ani jęki, ani odgłosy wnoszonych i wynoszonych przedmiotów.⁴co era— choroba zakaźna spowodowana zakażeniem bakterią przecinkowca cholery (i rio c o erae)przezspożycie skażonej wody lub jedzenia; początkowe objawy obejmują biegunkę, wymioty, niekiedy bóle brzucha,a następnie charakterystyczne pomarszczenie skóry, zmianę głosu, zapadnięcie oczu i wyostrzenie rysów twarzy;nieleczona cholera powoduje zgon.⁵nr era(z ang.) — pokój dziecinny. Tajemniczy ogródPo przebudzeniu Mary leżała jeszcze, patrząc w sufit. W domu była cisza zupełna.Nie znała ona ciszy takiej nigdy przedtem. Nie słyszała ani głosów, ani kroków niczyichi ciekawa była, czy już wszyscy wyzdrowieli i czy trwoga minęła. Ciekawa też była, ktobędzie się nią opiekował po śmierci jej Ayah. Będzie zapewne nowa Ayah i może nawetumieć będzie nowe bajeczki. Mary była już, co prawda, znudzona dawnymi. Nie płakałaona zupełnie z powodu śmierci swej niani. Nie było to dziecko tkliwe i nie dbało nigdyo nikogo. Hałasy, bieganina, jęki i lament z powodu cholery straszyły ją jedynie, a terazbyła zła, bo nikt zdawał się nie pamiętać o jej istnieniu. Zanadto wszyscy byli przerażeni,by myśleć o dziecku, którego nikt nie lubił. Kiedy cholera wybuchła, każdy zdawał sięmyśleć tylko o sobie. Ale teraz, gdy już wszystko minęło, przyjdzie ktoś zapewne, byzobaczyć, co się dzieje z Mary.Lecz nikt się nie zjawiał, a podczas gdy dziewczynka leżała wyczekując, dom cały zda-wał się zapadać w coraz to głębszą ciszę. Usłyszała, że coś się czołga po matach na podłodzei, spojrzawszy w dół, ujrzała małego żółwia, czołgającego się wzdłuż muru i patrzącego nanią oczkami jak brylanty. Nie zlękła się wcale, gdyż wiedziała, że to stworzonko niewinne,które jej krzywdy nie zrobi, a tymczasem żółwik zdawał się śpieszyć, by się jak najprędzejz pokoju wydostać. Wyśliznął się wreszcie przez szparę pod drzwiami.— Jakże jest cicho i spokojnie! — rzekła do siebie. — Zdawać by się mogło, że próczmnie i żółwia nikogo w domu całym nie ma.W tymże samym momencie usłyszała kroki w ogrodzie, następnie na werandzie. Byłyto kroki męskie i kilku mężczyzn weszło do domu, rozmawiając przyciszonym głosem.Nikt nie wyszedł na powitanie, nikt do nich nie przemówił, a oni zdawali się otwieraćjedne drzwi po drugich i zaglądać do pokoi.„Cóż za spustoszenie! — usłyszała Mary. — Ta śliczna, urocza kobieta! Sądzę, żei dziecko; bo słyszałem, że miała córeczkę, choć jej nigdy nikt nie widział”.Mary stała pośrodku swego pokoju, gdy w kilka minut później drzwi do niej sięotwarły. Wyglądała na brzydką, niesforną dziewczynkę, a drżała przy tym z głodu i obu-rzenia, że o niej tak niegodziwie zapomniano. Pierwszy, który wszedł, był to starszy ofi-cer, którego Mary widziała niegdyś rozmawiającego z ojcem. Wyglądał na zmęczonegoi wzruszonego, ale gdy spostrzegł Mary, tak się przeraził, że literalnie⁶ skoczył wstecz.— Barney'u! — wykrzyknął. — Tutaj jest dziecko! Dziecko zupełnie same! W takimmiejscu! Na miłość boską, kto ona?— Jestem Mary Lennox — rzekła dziewczynka, prostując się sztywno. Pomyślałasobie, że ten pan jest bardzo niegrzeczny, że dom jej ojca nazywa „takim miejscem!”. —Zasnęłam, gdy wszyscy chorowali na cholerę, i właśnie teraz się obudziłam. Czemu niktdo mnie nie przychodzi?— To jest to dziecko, którego nikt nigdy nie widział! — zawołał oficer, zwracając siędo swych towarzyszy. — Zapomnieli o niej wszyscy!— Dlaczego o mnie zapomnieli? — zapytała Mary, tupiąc nogami. — Czemuż niktnie przychodzi?Młody człowiek, którego nazwano Barney, spojrzał na nią z ogromnym smutkiem.Mary zdawało się nawet, że mu powieki zadrgały, jakby od łez.— Biedne maleństwo! — rzekł. — Nie ostał się nikt. Nikt przyjść nie może.I w ten oto dziwny i nieoczekiwany sposób Mary dowiedziała się, że nie ma już ni ojca,ni matki; że umarli oboje i że ich w nocy pochowano, a nieliczni słudzy, którzy uniknęliśmierci, opuszczali dom jak mogli najspieszniej, zapominając o istnieniu „panienki”. Otoprzyczyna tej głuchej ciszy otaczającej Mary. W całym domu została przy życiu istotnietylko ona i mały żółw.ł . ś Mary lubiła z daleka patrzeć na swą matkę i znajdowała ją uroczą, ale nie znała jej prawiewcale, nic też dziwnego, że nie mogła jej kochać, ani tęsknić po niej, gdy ją straciła. I nietęskniła zupełnie, a ponieważ była zawsze dzieckiem nader egoistycznym, przeto wszystkieswe myśli skierowała ku sobie, jak zresztą zawsze zwykła była czynić. Gdyby była starsza,⁶i era nie— dosłownie. Tajemniczy ogródmoże by przeraziła ją myśl, że została całkiem sama na świecie, ale przecież była jeszczemała i inni o niej myśleli, sądziła zatem, że tak zawsze być musi. Chciała tylko wiedzieć,czy znajdzie się teraz między ludźmi miłymi, którzy będą dla niej grzeczni i pozwolą jejna wszystkie wybryki, jak to czyniła jej Ayah i reszta służby.Wiedziała o tym, że nie pozostanie w domu pastora, gdzie ją na razie umieszczono.Nie życzyła sobie tam pozostać. Pastor był biedny, miał pięcioro dzieci, wszystkie prawiew równym wieku; sukienki ich były brudne, a dzieciaki kłóciły się ciągle i wydzierały sobiezabawki. Mary nienawidziła brudnego domu pastora i taka nieznośna była dla wszystkich,że po dwóch dniach żadne z dzieci nie chciało się z nią bawić. Drugiego zaraz dnia dalijej przezwisko, które ją wprawiało w furię.Pierwszy pomyślał o tym Bazyli. Był to mały chłopczyk o blado niebieskich oczachi zadartym nosie i Mary cierpieć go nie mogła. Bawiła się sama pod drzewami, tak samozupełnie, jak owego dnia fatalnego. Robiła klombiki z ziemi, ścieżki — a Bazyli stałw pobliżu i przyglądał się. Naraz zajęła go zabawa i podał projekt.— Czemu nie ustawisz kupki kamieni, niby, że to są skały? — rzekł do niej. — O!tutaj, w środku — i pochylił się, by wskazać miejsce.— Idź precz! Nie cierpię chłopców, idź precz! — wołała Mary.Przez chwilkę Bazyli był zły, potem zaczął się droczyć. Droczył się zawsze z siostrami.Zaczął około niej tańczyć i podskakiwać, śmiał się i śpiewał:„Panno Mary, kapryśnico.Odwróć zagniewane lico!Czy w ogródku rosną kwiatki,Maki, fiołki i bławatki?”Śpiewał dopóty, dopóki reszta dzieci nie posłyszała i nie zaczęła śmiać się z nim razem.A im gorzej Mary się złościła, tym więcej śpiewali: „Panno Mary, kapryśnico”, nazywającją tak później między sobą, a nawet wtedy, gdy do niej się zwracali.— W końcu tego tygodnia pojedziesz do domu — rzekł do niej Bazyli. — A my sięstrasznie z tego cieszymy.— Ja też cieszę się strasznie — odparła Mary. — Ale gdzie jest „dom”?— Ona nie wie, co znaczy „dom”! — rzekł Bazyli z oburzeniem. — To znaczy oczy-wiście Anglia. Nasza babunia tam mieszka, a siostra nasza, Mosel, pojechała do niejw zeszłym roku. Ale ty nie masz babuni, ty pojedziesz do wuja, który się nazywa panArchibald Craven.— Nie wiem nic o nim — sapała Mary.— Wiem, że nic nie wiesz — odparł Bazyli. — Dziewczęta w ogóle nic nie wiedzą.Słyszałem, jak rodzice o nim mówili. Otóż wuj twój mieszka w ogromnym, rozległym,opuszczonym domu na wsi i nikt u niego nie bywa. Taki jest niemiły, że nikogo by nieprzyjął, a gdyby chciał przyjąć, to by znów nikt do niego nie pojechał. Jest w dodatkugarbaty i okropny.— Nic ci nie wierzę — rzekła Mary; odwróciła się tyłem i zatkała uszy palcami, bonie chciała już nic słyszeć.Długo jednakże myślała później o wszystkim, co słyszała; a gdy pani Crawford po-wiedziała jej tegoż wieczora, że za dni kilka pojedzie do Anglii, do wuja, pana ArchibaldaCraven, mieszkającego w Misselthwaite Manor, Mary wydawała się tak kamiennie i upar-cie obojętną, że nie wiedziano, co o niej myśleć. Starano się traktować ją serdecznie, leczona odwracała twarz, ilekroć pani Crawford usiłowała ją pocałować, i sztywna stała jakkij, gdy pan Crawford poklepał ją po ramieniu.— Dziwne jakieś dziecko — rzekła później pani Crawford z politowaniem. — Matkajej była taką uroczą istotą i takie miała miłe obejście, a Mary to najniesympatyczniejszedziecko, jakie w życiu widziałam. Dzieci nazywają ją „Panną Mary kapryśnicą”, a choć toniepoczciwie z ich strony, wcale im się nie dziwię.— Być może, że gdyby jej matka była częściej zaglądała do dziecinnego pokoju, toi Mary byłaby nabrała miłego obejścia. Smutne to wspominać obecnie, gdy to uroczestworzenie nie żyje, że większość otaczającego ją towarzystwa nie wiedziała nawet, że madziecko. Tajemniczy ogród [ Pobierz całość w formacie PDF ]