Bob Leman - Czas robaka, FANTASTYKA NAUKOWA - SUBIEKTYWNY WYBÓR ANDRZEJA KRZEMIŃSKIEGO

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Fantastyka - kwiecień-maj 1990 r.Bob LemanCzas robaka(The Time of the Worm)Jakie osiem czy dziewięć lat temu w Sturkeyville mieszkał człowiek nazwiskiem Harvey Lawson, którego żona była robakiem.Należy to rozumieć zupełnie dosłownie: była czerwonobršzowym, wieloczłonowym robakiem długoci około pięciu stóp, o chitynowym szkielecie zewnętrznym, niezliczonej iloci krótkich odnóży od spodu i złowieszczych, ostrych szczękach z przodu. Tak wyglšdała jej naturalna, stała postać. Jednak w dzień, a dokładniej mówišc od wschodu do zachodu słońca, przybierała postać kobiety i w tym przebraniu pokazywała się publicznie jako żona Lawsona. Ludzie zaakceptowali jš w tej roli, chociaż miała opinię osoby nadzwyczaj ekscentrycznej i bardzo niesympatycznej.Wielu ludziom trudno jest uwierzyć w fakt pojawienia się takiej istoty w małym, amerykańskim miasteczku. Plotki na ten temat dochodziły nieraz z bardziej goršcych szerokoci geograficznych, na przykład z Dalekiego Wschodu, ale nigdy z samych Stanów Zjednoczonych. W zwišzku z tym Lawson nie mógł zwrócić się do nikogo o pomoc, jeli nie chciał, żeby wzięto go za szaleńca, a poza tym i tak nie byłby w stanie tego dokonać, bowiem robak utrzymywał jego umysł pod cisłš kontrolš i ukarałby go okrutnie, gdyby Lawson spróbował ujawnić fakt jego istnienia.Zanim została jego żonš, była jego matkš. Lawson nie pamiętał swojej prawdziwej matki, ale wydawało mu się, że może sobie przypomnieć chwilę, kiedy nagle zniknęła, a zamiast niej pojawiła się imitacja. Był wtedy mały i często płakał, kiedy więc zobaczył jš po raz pierwszy zaczšł szlochać, ale od razu dowiadczył na sobie siły robaka; jego przerażenie rosło i wreszcie zamieniło się w lepš panikę, lecz mimo to nie mógł wydobyć z gardła żadnego dwięku. W swojej głowie poczuł nagle obecnoć jakiego obrzydliwego intruza, który momentalnie zapanował nad jego ciałem, rozluniajšc struny głosowe i zamykajšc usta. Na zewnštrz nie wydobył się ani jeden z rozpaczliwych wrzasków; robak nie lubił głonych, długotrwałych dwięków.Prawdziwa matka już nie wróciła, natomiast imitacja pozostała. Z poczštku wcale nie przypominała prawdziwej matki, ani nawet prawdziwej kobiety, ale z czasem upodobniła się do istoty ludzkiej i możliwe nawet, że dla kogo obcego niczym nie różniła się od jego matki, ale mały Harvey Lawson nie dał się zwieć i od tamtej chwili odczuwał nieustajšcy, potworny strach.Ojciec był prawdziwy, ale nie mógł pomóc swemu synowi, podobnie jak nie mógł pomóc sobie samemu. Robak zapanował nad nim całkowicie, tak że przez większoć czasu ojciec nie był tym samym ojcem, którego znał Harvey, ale czasem chwyt stawał się nieco lżejszy i wtedy mógł być sobš. Włanie te chwile Harvey najbardziej lubił wspominać; stanowiły chyba najbliższy odpowiednik szczęcia, którego nie dane mu było zaznać. Kiedy był mały, siadali po prostu i obejmowali się mocno, dopóki twarz ojca nie przybrała znowu ziemistego, sflaczałego wyglšdu. Odsuwał wtedy swego syna i wstawał, żeby wypełnić polecenie robaka. Kiedy Harvey urósł, rozmawiali tak długo, jak mogli.Moglibymy uciec, tato.Już próbowałem. Ty tego pewnie nie pamiętasz. Sprowadził mnie z powrotem i ukarał ciebie. To było okropne. Już nigdy nie odważę się spróbować.Więc co zrobimy?Nie wiem. Co na pewno. To nie może tak trwać. Mój biedny, mały chłopczyk.Kiedy miał czternacie lat, ojciec wreszcie zrobił to "co". Powinien był wiedzieć, co mu grozi i chyba wiedział, ale żaden człowiek nie byłby w stanie znieć tego, co on, a poza tym nie był już w stanie jasno myleć. Pewnego dnia zapomniał o tym, o czym pamiętał przez tyle lat: że kara za nieudanš ucieczkę spadnie na jego syna. Zapomniał o tym, zabrał chłopca i spróbował uciec. I zginšł.Jechali samochodem na wie po warzywa, którymi Wylie Lawson karmił robaka. Robak nie jadł, gdy znajdował się w ludzkiej postaci, ale nocš, zagrzebany w swojej jamie, przeżuwał bezustannie rzepę, marchew i buraki. Wylie Lawson podejrzewał, że farma, na której kupował warzywa znajduje się blisko granicy zasięgu mocy robaka, bowiem kilkakrotnie wyczuwał jej znaczne wahania, kiedy znajdował się w pobliżu tego miejsca. Tego dnia, zamiast skręcić do bramy, wdusił pedał gazu w podłogę.Trzeba pamiętać, że już od dawna znajdował się na krawędzi szaleństwa; był wiadkiem mierci swej ukochanej, młodej żony i widział, jak jej miejsce zajmuje topornie wykonana imitacja, czuł w swoim umyle obecnoć obcej inteligencji przypominajšcej olizłego, cuchnšcego limaka, zdawał sobie z przerażeniem sprawę, że nie jest w stanie przeciwstawić się jego rozkazom, obserwował, jak jego syn wyrasta na podobnš do niego, udręczonš marionetkę, na życiowego rozbitka nie majšcego żadnego kontaktu z rzeczywistociš i wreszcie miał okropnš wiadomoć, że nic nie może na to poradzić. Żył z tš wiadomociš przez dziesięć lat i wreszcie nie wytrzymał.Wdepnšł w pedał gazu i samochód skoczył z rykiem silnika do przodu.- Tatusiu, co ty robisz? - wykrzyknšł Harvey, jednoczenie uradowany i przerażony.- Uciekam! Uciekamy, Harvey! Zostawiamy go!Jeszcze mówił, kiedy mierdzšcy luz zalał jego umysł, a stopa raptownie nacisnęła hamulec. Samochód zatrzymał się z piskiem opon. Silnik zgasł.Jednak jego przypuszczenia, że wraz z rosnšcš odległociš malała moc robaka, nie były zupełnie pozbawione podstaw. Z olbrzymim wysiłkiem udało mu się otworzyć drzwi i wypełznšć na szosę.- Wysiadaj! - szepnšł ochrypłym głosem do Harveya. - Będziemy biec.Wstał z trudem na nogi. Cała moc robaka skoncentrowała się na nim i Harvey poczuł, że jest niemal wolny. Wyskoczył z samochodu i chwycił ojca za ramię.- Biegnij, tatusiu! - błagał przez łzy. We dwóch ruszyli powoli przed siebie, byle dalej od miasta, byle dalej od domu, w którym mieszkał robak.Dla Wylie'ego Lawsona każdy krok stanowił osobnš, wielkš bitwę i możliwy był po pokonaniu bezwzględnego, kontrolujšcego go umysłu. Zacisnšwszy zęby i pięci zmuszał swoje stopy do posłuszeństwa, aż wreszcie jego obcišżone nadmiernie serce zatrzymało się i upadł na drogę, martwy i nareszcie wolny. Udało im się oddalić od samochodu nie więcej niż o dziesięć stóp.Wówczas cała odrażajšca siła umysłu robaka zwróciła się przeciw Harveyowi, który najpierw zatoczył się, niemal upadajšc, a potem wyprostował, zawrócił i z obojętnš twarzš i pustymi oczami powlókł się w kierunku miasta. Przeszedł mniej więcej dwie mile, kiedy zrównał się z nim radiowóz.- Nazywasz się Lawson, synu? - zapytał policjant. Harvey nie zatrzymał się ani nie spojrzał na samochód, tylko człapał dalej przed siebie, nie dostrzegajšc sunšcego obok niego radiowozu.- Wsiadaj do wozu, chłopcze - powiedział policjant. - Odwieziemy cię do domu. Matka będzie cię potrzebować.Harvey nie reagował.- Jest w szoku - odezwał się kierowca. - Nie wie, co robi. Wsad go lepiej siłš.Chłopiec opierał się ze wszystkich sił, kopišc i wymachujšc ramionami. Był duży jak na swoje czternacie lat, więc zdšżył niele posiniaczyć policjanta, zanim ten zdołał wcišgnšć go na tylne siedzenie.- Co się z tobš dzieje, chłopcze? - zapytał, zadyszany. - Chcemy cię tylko odwieć do domu.Na pustej do tej pory twarzy Harveya pojawił się nagle wyraz przerażenia i rozpaczy.- Moja matka jest... była... - wykrztusił przez cinięte gardło. - Pomóżcie mi...- Oczywicie, chłopcze. Co możemy zrobić?Ale robak tymczasem odzyskał już pełnię władzy i twarz Harveya znowu zamieniła się w niewzruszonš maskę.- Proszę, zawiecie mnie do domu - powiedział bezdwięcznym głosem.- Jasne, synu. - Zawieli go do domu i od tego momentu dla Harveya Lawsona zaczęło się niemal dziesięć lat piekła.Oczywicie już od dziesięciu lat miał do czynienia z robakiem, gdyż ten zjawił się, kiedy Harvey miał nieco ponad cztery lata - zjawił się, zabił jego matkę i zajšł jej miejsce. Jednak głównš marionetkš pozostawał przez ten czas jego ojciec, natomiast nacisk na chłopca był stosunkowo niewielki. Pełny ciężar dominacji robaka odczuł dopiero wtedy, kiedy ojciec już nie żył.Za jego życia rozmawiali, kiedy im na to pozwalano, o swoim osamotnieniu, beznadziejnym męczeństwie. Pod koniec umysł Wylie'ego Lawsona zaczšł trzeszczeć pod potwornym ciężarem i w chwilach pozornej wolnoci, kiedy mógł mówić ze swoim synem, powracał wcišż do okolicznoci towarzyszšcych pojawieniu się robaka, ożywiajšc ponure wydarzenie, od którego zaczęło się ich nieszczęcie.Wylie Lawson i jego żona, obydwoje wieżo po studiach, przybyli do miasta, ponieważ Wylie został zatrudniony w miejscowej odlewni jako inżynier metalurg. W pracy powodziło mu się dobrze, więc kiedy urodził mu się syn, kupił działkę i wybudował dom. Trudno by znaleć szczęliwszš rodzinę; byli młodzi, przystojni i dawali się lubić. Oni zaakceptowali miasteczko, a miasteczko zaakceptowało ich. Stare rody - szczególnie Hodge'owie, do których należała, odlewnia - polubiły ich i starały się jak najbardziej ułatwić im życie.Jednak włanie dobre serce Hodge'ów legło u podstaw całego nieszczęcia. Will Hodge, najstarszy z braci i zarazem przewodniczšcy rady nadzorczej, poczuł się niemal opiekunem Lawsona i pomógł mu urzeczywistnić jego zamiar wybudowania domu, sprzedajšc po niezwykle niskiej cenie należšcš do rodziny działkę przy Wetzel Avenue. Nie zrobił tego jednak bez ukrytych zamiarów; działka, chociaż duża i znakomicie położona przy najelegantszej ulicy miasta, od lat nie mogła znaleć nabywcy. Po okolicy kršżyła nie wiadomo jak stara plotka, że co jest z niš nie w porzšdku i że próba osiedlenia się tam sprowadzi na właciciela same nieszczęcia.Ale Lawson był w miasteczku nowy, ponieważ za w ten przesšd wierzyli tylko ci, którzy wyssali go z mlekiem matki, nie zwlekajšc wybudował dom i wraz z rodzinš się... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lemansa.htw.pl