Brzeziński Miłosz - Czas przemian, Brzeziński Miłosz

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brzeziński Miłosz
Czas przemian
Z „Science Fiction”
Marzenie i Wojtkowi za mobilizację!
Na głównym placu Piekła od dawna stały wielkie telebimy. Najpopularniejszy lokalny tygodnik płacił
prawie trzydzieści srebrników za to, by jego programy widziało całe Imperium. Reklamy i czarcie
informacje emitowano bez przerwy. A dziś w Piekle zawrzało. Masa rogatych, kostropatych łbów zebrała
się na placu, wlepiając ślepia w kończący się właśnie blok reklamowy.
Wielkie głośniki, ustawione po obu stronach telebimu, ryczały.na pełny regulator:
- Obejrzyj powtórkę kontrowersyjnego dokumentu z życia Matki Teresy! „To mistyfikacja! Takich
ludzi nie ma!" napisał o nim niegdyś tygodnik Qsiciel.
Wraz z zakończeniem bloku wszyscy jak jeden zamilkli i wpatrzyli się w ekran. Tym razem obraz
współgrał z dźwiękiem.
- Oto sensacyjny materiał, który zdobyli tylko dla was dziennikarze serwisu „Na gorąco!". Odnaleziony
w sejfach konkurencji, oznaczony jako ściśle tajne, a nawet... tfu, święte.
- Buuu! Tfu! - Ryknął tłum.
- Bez obaw. Po przeegzorcyżmowaniu na „wyklęte", wreszcie pokazujemy go w całości. Mimo to w
prawym dolnym rogu ekranu umieszczamy krzyżyk, na znak, że jest to materiał, jakiego bezwzględnie
nie powinna widzieć młodzież przed pierwszymi kuszeniami.
Motłoch skupił się na wyświetlanym obrazie. Tam zaś wyraźnie widać było bramę do Nieba, przed
którą krzyżem padł sam Lucyfer.
Nad piekłem uniósł się odgłos tysięcy splunięć i zgrzytania zębami.
- Nie mam już siły prowadzić tego interesu - Lucyfer płakał jak dziecko. - Jestem w końcu aniołem!...
Nie da się tego oszukać... Błagam o przeba...
Tłum zagłuszył jego dalszą wypowiedź. Telebim zachwiał się na rusztowaniu i przewrócił. Wściekłe
diabły wskoczyły na niego, plując i wyzywając Lucyfera od świętych. Ciała zbiły się w jedną kotłującą
się i klnącą masę.
* * *
Drzwi wyjściowe zamknęły się z hukiem i na ulicy stanęła dziewczynka o włosach barwy kasztanów.
Poprawiła olbrzymie rogowe okulary, które, niedopasowane, zsuwały się jej z noska. Musnęła wzrokiem
otulone świeżym śniegiem kamienice. Minął ją właśnie samochód, wysypujący sól na prawo i lewo.
Kierowca chyba nie był przesądny. Za nim jechał drugi, trwoniący piasek. Trwoniący, bo w odstępie
niecałych dwóch minut pług zgarnął to wszystko na pobocze. Dziewczynka westchnęła.
- Ale Sajgon - wydusiła w końcu.
- Co Sajgon, Matusia? - mruknął głos w jej głowie. Należał do okularów, które dostała w spadku po
przysłowiowym przodku. - Zobacz, jakie mieliśmy szczęście, że nas wypuścili! Sami się leczcie! -
wydarły się okulary, ale nikt poza Matyldą ich nie słyszał.
Dziewczynka spojrzała przez ramię i zmierzyła smutnym wzrokiem budynek za sobą. „Ośrodek
Psychiatryczny" - głosił napis na czerwonej tablicy.
- Zwolnili ponoć w ciemno trzy czwarte pacjentów, po tym, jak poszła fama z ministerstwa, że kilku
zdrowych szpiegów zgłoszono do szpitali na podpuchę - mówiły dalej. - Ale co tam, zaangażowani byli w
nasze leczenie jak aktorki filmów porno w dialogi.
Matylda bez słowa ruszyła w stronę centrum. Zastanawiała się właśnie, co robić dalej, gdy pusty
żołądek wystąpił z głośną sugestią. Uległa mu bez sprzeciwu i już po chwili umościła się w plastikowym
krześle ulicznego baru „u Chińczyka". Rozłożyła na kolanach serwetkę i powąchała sajgonki. Sądząc z
wyglądu, gdyby potrafiły pisać, zapewne pisałyby doktoraty z historii przechowywania żywności od
czasów starożytnych.
- Halo? - zagadnęła na wszelki wypadek Matylda. Nie odzywały się. Twarde - zarechotała w myślach, a
chwytając sztućce, z dezaprobatą obejrzała plastikowy nóż. Nie miał z nimi szans.
- Zabij! - odezwał się zdecydowany głos tuż obok jej ucha. - Zabij! Teraz!
- Przestań - mruknęła. - Nie jestem w nastroju. A poza tym nie wczuwaj się tak. Moja diagnoza dziś
rano wylądowała w koszu. Sam widziałeś. Schizofrenia równa się nieaktualne.
Okulary odchrząknęły.
- Kiedyś trafię w odpowiednim momencie i rozprowadzimy po ścianach nieco flaków!
- Bue, obrzydlistwo. Mógłbyś się zająć czymś innym, kiedy jem?
- Cio mówiś? - sprzedawca wychylił się przez małe okienko. - Dobli kulciaki?
- Tak, tylko sierść utyka między zębami - okulary uprzedziły Matyldę, ale kucharz nie mógł ich słyszeć.
Dziewczynka uśmiechnęła się pięknie i wycedziła przez zęby.
- Zamknijcie się wreszcie, Dobry Serwisie!
- Nie po nazwisku, dobrze? - oburzyły się okulary. - Obrażam się. Rób sobie więc, co chcesz, ale kiedy
znów wpadniesz w tarapaty, nie licz...
Pochyliła się nad daniem i poruszyła uszami. Wielkie okulary zamarły, wisząc dosłownie na krawędzi,
lecz odzyskawszy nagle animusz, wydarły się na cały głos.
- Nie zrobisz tego! Byłabyś najgorszą, najwredniejszą... W tej samej chwili uszy Matyldy drgnęły
zdecydowanie.
- Ciap! - pisnęła Matylda. Okulary zamilkły, spoglądając na właścicielkę już spośród sajgonek. Miały
zamiar nie odzywać się do końca posiłku.
Lecz wtedy właśnie zstąpiły na Ziemię anioły pod postacią dwóch przepięknych, jasnowłosych
młodzieńców. Nastoletnie serce Matyldy zemdlało, ciągnąc za sobą prawie całą resztę ciała.
- Jeesteemmm... Aniołłł... Jerrrremiaasz - odezwał się pierwszy, głosem tak dźwięcznym, jakby nucił
wspaniały chorał.
- Anioł Karakal - zajęczał drugi. Widać nie lubił się przedstawiać. Czar prysł.
- Khihihi... - zaśmiała się Matylda, przecierając okulary i usadzając je na nosie. - Karakal? Nie dała
Bozia lepszego imienia?
- Miałem w alternatywie Matylda - odgryzł się bez zastanowienia.
Jeremiasz skarcił kolegę błękitnym jak ocean spojrzeniem, po czym wypełnił pierś powietrzem. Lecz
Matylda właśnie odzyskała zmysły, a tym samym zamierzała szybko i sprawnie pozbyć się tych dwóch
homoseksualistów, szukających zapewne dziecka do wyuzdanego trójkąta.
- Jesteśmy członkami z ramienia...
- ...wysuniętymi na czoło, manipulowanymi pod płaszczykiem - wtrąciła się. Zalśniły dwa rzędy jej
równiutkich zębów, odsłonięte w pełnym uśmiechu.
Cały wielki wdech Jeremiasza z sykiem wrócił do atmosfery. Okulary, gdyby mogły, pękłyby ze
śmiechu.
- Z metodyczek wiemy, że nie będzie łatwo cię przekonać. My naprawdę jesteśmy aniołami. Co mamy
zrobić?
- Niech powiedzą, jak się nazywam! - skrzeknęły okulary.
- Dobry Serwis - wykazał się Karakal. - Przedmiotom nadaje się imiona od pierwszych słów, jakie
usłyszą po stworzeniu. - „Dobry serwis, to podstawa każdego rzemiosła", pamiętasz? - zacytował z dumą.
- Anioł - westchnęły Serwis, jakby od tej chwili mogły stwierdzić, że wszystko już w życiu widziały. -
Anioł przy moim stole!
- Nieźle. Teraz ja. Dlaczego nie mogę rozmawiać ze wszystkimi przedmiotami?
Tym razem odezwał się Jeremiasz.
- Bo rozmawiasz tylko z tymi, którym poświęcono jakieś uczucia. Oddano tym samym część duszy.
Matylda złamała w zębach plastikowy widelec.
- Dlaczego Bóg, będąc nieomylnym, stworzył facetów takich, jakimi ich stworzył i kazał być
monogamicznymi?
Anioły spojrzały na siebie i - już miała paść odpowiedź, kiedy Serwis znowu zaczęły się śmiać i
wszystko popsuły.
- Koniec żartów - fuknął Jeremiasz. - Mamy w Niebie problem i potrzebujemy twojej pomocy.
- Ależ super! - Matylda nie kryła zdziwienia. - I tylko ja mogę wam pomóc, tadaaa - wzniosła dumnie
plastikowy widelec.
- Nie tylko.
- Ale jestem najlepsza, tadaa!
- Co do tego nie ma pewności.
- Bueeee... To nie przeszkadzajcie mi, dobra? Mam dosyć swoich problemów. Poszukajcie sobie
jakichś Harrych Porterów. Tacy pójdą za wami w ciemno. U nas pełno takich, co nie lubią szkoły, a
pieniądze chcieliby wyczarowywać.
- To prawda. Tacy byliby lepsi, ale ich nie przepuszczą do Nieba. Ciebie jakoś przepchniemy.
- Ale ja nie chcę umierać! - żachnęła się Matylda.
- Żywcem cię weźmiemy, oczywiście.
Serwis jęknęły z zachwytu.
- A okulary? - spytały zaraz przytomnie.
- Hmmm... Będziesz wyglądała dziwnie. W Niebie ludzie nie potrzebują okularów. Nie przeszkadza ci
to?
Matylda poczuła nagle, że ktoś puka ją w ramię. To był Chińczyk.
- Cieść dziewcinko - seplenił. - Ś kim loźmawiaś? Sajgonki nie mówić.
- Pomocyy - zawyły cienkie głosiki z wnętrza plastikowej budki, ale Matylda nie mogła tego usłyszeć,
bo pędziła ulicą, dyskutując zawzięcie z kimś, kogo nikt poza nią nie mógł widzieć. Niektórzy
przynajmniej jeszcze nie teraz.
* * *
- Co z ciebie za anioł, skoro masz malucha? - podśmiewały się Serwis, obserwując pomarańczowego
Fiata 126p, na którym rdza kręciła chyba od dawna sceny do swojej wersji „Wielkiego żarcia".
Zniecierpliwiona Matylda kopała w opony.
Samochód charakterystycznie zakaszlał, jęknął i zamilkł.
- Czy on aby nie prątkuje? - Serwis były mistrzami złośliwości.
- Nie naśmiewaj się, tępy goglu - warknął Jeremiasz, ciągnąc jednocześnie dźwigienkę zapłonu.
Fiacik znów zakaszlał... ale nic poza tym.
- Może to świece? - zapytały Serwis, widząc, że bez zdecydowanych działań uruchomienia pojazdu
doczekają być może jego wnuczki.
- Ja nie wiem. Ja pierwszy raz na Ziemi - wytłumaczył się Karakal, od tej chwili czując się niewinnym,
cokolwiek by się dalej stało.
- Trochę się na tym znam. Nie piłuj już tak, żebyś nie zalał - krzyknęły do Jeremiasza.
Anioł wysiadł i otworzył klapę. Wszyscy zajrzeli do środka. Powitało ich mętne spojrzenie silnika.
- Ssso to za zbiehowissko? - wymemłał.
- Tak jak sądziłem - podsumowały scenę Serwis. - Silnik zalany.
- Jedziemy! - ryknął anioł Karakal, szarpiąc jakieś przewody i chcąc zapewne ocucić pijanego.
- Aaaa... to jeźźźcie, pyszczusie, jeźźźcie. Tylko zamknijcie z łaski swojej, bo mrozi - syknął silnik, a
następnie po prostu zasnął.
Czekali całą godzinę, zanim się obudził, a wtedy skorzystali z okazji, że chciał walnąć klinika i zapalić.
Wreszcie wyruszyli.
- Przylecieeeli aniołkowieeee... - ryczał zalany silnik, rozpędzony do osiemdziesięciu kilometrów na
godzinę. Przy tej prędkości oprócz śpiewającego silnika słychać też było gorące zakłady wszystkich
części o to, która odpadnie jako pierwsza.
- Dlaczego brama do Nieba nie może być pod ręką? - Matylda próbowała przekrzyczeć ryk pojazdu.
- Normalnie to jest! - krzyknął Jeremiasz. - Ale do przejść na żywca potrzeba bardzo drogiego sprzętu i
jest tylko kilka sztuk, sama rozumiesz.
- Acha - zamknęła temat, nie mając już ochoty krzyczeć. Tym bardziej że przed nimi zarysował się
właśnie dość dziwny obraz.
Na środku drogi, po świeżo wymalowanym przejściu dla pieszych, chodzili w kółko mężczyźni o
ogorzałych twarzach, dzierżący w dłoniach postawione na sztorc kosy i transparenty. Nie oni jednak byli
najbarwniejszym elementem pejzażu. Opodal, w szczerym polu rozstawiono ławy, na których stanął chór
chłopięcy pod batutą jakiegoś kleryka. Była też telewizja. Jeremiasz prawie zapomniał wcisnąć hamulec.
- Halo? - krzyknął przez otwartą szybę najgroźniej jak potrafił. - Chcemy przejechać!
- Nie można jechać - ryknął jeden z maszerujących.
- Blokada jest!
Silnik rozpoczął nową piosenkę. Przechodził już sam siebie.
- Przybyli ułani, najeb...
- Zamknij się, pusty czerepie, bo ci cukru dosypię! - nie wytrzymał Karakal.
- Cofnij się, mopanku, zara - inny chłop wyrósł nad aniołem jakby znikąd i pomachał groźnie kosą. -
Bo jak się odwinę z tym żelazem, to cię rodzina po zapachu będzie identyfikować!
- Właśnie! - syknęła kosa. - Po zapachu!
- Uuu... - okulary poprawiły się na nosie Matyldy. - Ostra sztuka z ciebie. Nie ucięłabyś sobie ze mną,
że tak powiem, drzemeczki za jakimś stogiem?
Silnik zawył z nowymi siłami. Miał jeszcze pół baku i bardzo chciał jechać dalej.
- Pooosadzili bacę nad brzegiem dunajca, tępą stroną kosy, obcięli mu... włosy
Jeremiasz starał się nie zwracać na nich uwagi.
- Po co właściwie tu chodzicie? - zwrócił się do mężczyzny za oknem.
- A różnie - odbąknął mężczyzna. - Zależy kto. Bo my na przykład robimy swój reality szoł pod tytułem
„Blokada".
- Szoł? - zdziwiła się Matylda.
- Ano. Filmują nas non stop. I nawet będziemy w wiadomościach.
- A co tu robi ten sługa Boży? - zainteresował się Karakal.
- No, no, ksiądz też ma smykałkę do biznesu. W końcu z dziada pradziada u nas z jego rodziny
proboszczują. Dziś na ten przykład ksiądz chór swoich chłopców reklamuje.
- A tamci? - wskazał grupę mężczyzn w garniturach, stojącą opodal.
- Biznesmeny. Jeden dał nam farbę na namalowanie przejścia dla pieszych, inny jest właścicielem
drukarni od transparentów. Z nimi wywiady też będą i odpalili nam już po dziesiątaku za chodzenie. Co,
źle?
- Nnnie wiem - zająknął się anioł. - Jakby tak u nas, w Niebieskich Zastępach, to...
- ...policja nie bierze, taaak? A ty, psie węszący! - ryknął nagle chłop. - Tyłek swój psie wąchaj, nie
tutaj!
Maluch odebrał kilka zdecydowanych uderzeń kosami. Wtem przez okno zajrzało ciekawskie oko
kamery.
- Uuu... jak się nazywacie, piękne soczeweczki? - wyrwały się Serwis, niestety, jego pytania pozostały
bez odpowiedzi. - Fuj, manekin.... - skwitowały z obrzydzeniem.
Fiat, rozważywszy wszystkie za i przeciw, pozwolił Jeremiaszowi wrzucić wsteczny.
Przed tłum wyszedł mężczyzna z transparentem z napisem: „Miejsce na Twoją reklamę!", a dalej był
numer telefonu.
Kiedy oddalili się nieco, Jeremiasz sapnął.
- Nie przejedziemy.
- W taki sposób na pewno nie - oceniła Matylda.
- Czego ty nie powiesz, drogi Holmesie! - powiedział z ironią Karakal i dzięki tej uwadze mógł się
przyjrzeć całkiem z bliska wytkniętemu językowi dziewczynki.
Jechali w milczeniu, szukając objazdu, aż zapadł zmierzch. Nagle jęknęło, brzęknęło głośno i fiacik
stanął. Jego pasażerowie wysiedli w poszukiwaniu usterki.
Anioł Karakal zauważył coś na jezdni, za samochodem, i ruszył w tamtą stronę.
- Wiem już, co zgubiliśmy - krzyknął, schylając się do ziemi. - To jakaś cholernie ważna część. Ciężka
jak żywot...
- Żywopłot - wspomógł go Jeremiasz, w ostatnim momencie zapobiegając złamaniu drugiego
przykazania.
- Ale Sajgon - skwitowała Matylda, która cały czas z niedowierzaniem obserwowała Karakala i
zidentyfikowała wreszcie jego znalezisko.
- Nie chcę iść do nieba, jeśli mają tam takich więcej - mruknęły Serwis. - Nic dziwnego, że Bóg
stworzył sobie Adama. Był już pewnie wtedy kłębkiem nerwów.
Tymczasem Karakal rzucił im pod nogi wielką pokrywę studzienki kanalizacyjnej po której zapewne
przed chwilą przejechali.
Jeremiasz poczerwieniał jak kameleon wrzucony w ćwikłę. Milczał. To wystarczyło Matyldzie zamiast
przeprosin za cały raban.
- Dobra - zmieniła temat Matylda. - Mam pomysł, jak przez tę blokadę przejechać, tylko muszę
poszukać rekwizytu. Wy poruszcie w tym czasie złom. Ale ostrzegam, że jeśli wrócę i nie będziecie
gotowi do drogi, wracam do domu.
Wciąż czerwony Jeremiasz skinął głową i otworzył tylną klapę samochodu. Półprzytomny silnik rzęził
już do wtóru z gaźnikiem.
- Gazzziu... nieźle mieszasz... - stęknął.
Gaźnik jednak milczał. Był cały uflejtuszony paliwem, które pociekło zapewne spod jakiejś uszczelki.
Matylda nie chciała już tego oglądać.
Ruszyła na wprost przez wioskę i po chwili znalazła, czego szukała. Nie minął kwadrans, kiedy obaj
aniołowie zobaczyli ją wynurzającą się spomiędzy krzaków z wielkim nagrobnym wieńcem na rękach. Z
boków wlokły się długie szarfy z napisem „Kochanej Babuni - wnuczki".
Anioły stanęły jak wryte. Matylda zresztą także. Malucha zepchnięto na pobocze, natomiast tuż obok
na awaryjnych światłach zatrzymał się biały Tico z ułożonymi na bagażniku nartami.
- Panie nas podrzucą- krzyknął radosny Jeremiasz. - Jadą w tę samą stronę - wskazał na dwie kobiety
siedzące na przednich siedzeniach.
- Rewelka - powiedziała Matylda narzucając na dach wieniec, a narty owijając szarfami. - Bo my
jedziemy na pogrzeb babci.
- A wy? - zapytały Serwis, nie przepuszczając okazji.
- My jedziemy na narty w góry. Podrzucimy was kawałek - powiedziała kobieta, pozornie tylko
odpowiadając na pytanie Serwisa. Owa pozorność wystarczyła jednak okularom, by nadać sytuacji nieco
smaczku.
- No więc sprawdźcie mnie, maleńkie! - krzyczały. - Oku- larki jak się patrzy!
- Khihihi - pisnęły znienacka jakieś cienkie głosiki. - Z takimi szkłami idź podrywać musztardowki.
Serwis skrzywiły się i prychnęly.
- Buech, silikony! Nie masz chłopie dzisiaj szczęścia.
Po chwili wszyscy siedzieli w samochodzie. Sprasowana przez siedzące obok anioły Matylda czuła się
jak w wielkiej gofrownicy. Poza tym, kiedy tylko obniżyło się temperaturę, natychmiast zamarzały szyby,
więc wszyscy pocili się jak w saunie. Poza aniołami, oczywiście.
- Przepraszamy za zapach - odezwała się siedząca za kierownicą kobieta, a następnie nacisnęła
dźwigienkę spryskiwacza szyb. Już po chwili po wnętrzu samochodu rozpełzł się ostry zapach
markowego alkoholu.
- Śmierdzi jak na partyjnym zjeździe - ryknęły Serwis. - Co to jest?!
- Koniak od pacjentów - tłumaczyła prowadząca samochód. - Jesteśmy lekarkami.
- Nie lepiej to pić? Pachnie nieźle - ocenił Jeremiasz.
- Nie znam ani jednego lekarza, który lubiłby koniak, a dyżurna szafka wypełnia się nam w tydzień.
Cóż poradzić?
- A co leczycie? - spytała Matylda, kichając od unoszącej się w powietrzu ostrej woni.
- Jesteśmy anestezjologami. Dajemy narkozę.
- Super - mruknęła Matylda. - Tacy jak wy zmarnowali życie mojej mamie.
- Jesteś córką anestezjologa? - odgryzła się milcząca dotąd kobieta.
- Kiedy była nastolatką dostała zbyt słabą narkozę.
- Nikt nie zauważył? To niemożliwe...
- A jednak.
- I co? Uciekła ze stołu?
- Nie w tym rzecz - Matylda patrzyła w fotel przed sobą. - Nasłuchała się od chirurgów świńskich
dowcipów na swój temat. Do dziś ma uraz.
Dalej jechali w milczeniu. Kiedy dotarli do blokady, było już zupełnie ciemno, nikt więc nie rozpoznał
pasażerów. Tym razem rolnicy rozstąpili się niczym Morze Czerwone. Wystarczyło rzucić hasło o
pogrzebie starej babci z wioski kilka kilometrów dalej.
Pół godziny drogi stamtąd, w niewielkim miasteczku, Matylda i aniołowie wysiedli. Lekarki zostawiły
wieniec na dachu na wypadek kolejnej blokady i pojechały.
Podróżnicy spojrzeli na budynek, przy którym się zatrzymali. Zwracał uwagę zwłaszcza stylizowany
czerwony neon.
- Najt klab ste-rłej tu he-wen... - odczytały Serwis. - „Schody do nieba"? Tędy można iść do Nieba
żywcem? Wiedziałem! Wiedziałem!
Matylda była nie mniej zdziwiona.
- Dlaczego zbudowaliście bramę akurat tu?
- No wiesz - zaśmiał się Karakal. - Najciemniej pod latarnią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lemansa.htw.pl